Wednesday 26 February 2014

Nastał dzień "zero"

W piątek, 21-szego lutego mieliśmy zgłosić się do szpitala. Wóz albo przewóz. Rano odwiźliśmy Antośka do Angeliki, Mikołaja i Wiktorii. Dodatkowo mama i siostra z córką i mężem na stanie - synuś szybko się rozkręcił, ale też wyczuwał spisek . Dzielnie jednak się pożegnał, a my pełni obaw i strachu pojechaliśmy na porodówkę. Spędziliśmy tam w sumie prawie 24h z całą akcją. Przygotowania były strasznie rozciągnięte w czasie i nudne do przeczekania. Pomiary, badania, chodzenie, chodzenie i jeszcze raz chodzenie. Musieliśmy wymknąć się ze szpitala, żeby urozmaicić sobie czas, bo w szpitalu w ciągu godziny, można było go obejść 3 razy wzdłuż i wszerz. O 21-szej przyszedł czas na drugą dawkę hormonu rozluźniającego, którego działanie nadało wszystkiemu szybszy bieg .
Moją położną na tę noc była Astrid. Strasznie sympatyczna, wyglądająca jak Heidi, przypominająca mi Kasię Pietrasik austriaczka . Jak zwykle, zgadali się z Michałem o Wiedniu.
Próbowałam spać jak najwięcej, Michał czytał książkę "the zen of fish". W moich myślach krążyła tylko myśl, żeby zdążyć skorzystać z toalety. Wzięłam prysznic i poprosiłam o znieczulenie. Śpiąc czułam jak w głowie wiruje, środek nocy, kolejne pomiary, nadchodzące skurcze a do tego mdłości. Atak dwustronny.Ponieważ na basen nie było już szans plan był następujący: Skurcze, znieczulenie zewnątrzoponowe, przebijanie wód, i jak nic nie pomoże to cesarka. Na salę trafiliśmy o 5.  Praktykując dalej techniki oddychania, tym razem przy wspomaganiu gazu, i tak musiałam miażdżyć rękę Michała. Położne przygotowywały papierkową i znieczulenie mając czas przy 7 cm rozwarcia, gdy nagle wszystko się zaczęło....Myśląc, że jednak muszę do toalety, okazało się, że to bejbik pcha się już na ten świat. Co za ironia, tyle czekał, to już mógł dać trochę więcej czasu na pełne przygotowanie. Ale nie...pewnie to i lepiej dla mnie, bo mniej czasu spędziłam w bólach. Oczy miałam, cały czas zamknięte, nie wiem czy ze zmęczenia, czy tak łatwiej było znosić ból, czy może jeszcze sama nie chciałam widzieć siebie oczami wyobraźni. Parcie z całej siły, żeby tylko szybko skończyć przedstawienie przeplataly się z panicznymi wdechami i wydechami. A gdy zobaczyłam Julka juz osobno (A z imieniem to już osobna, długa historia)  na wadze, zapadłam obezwladniona w długi, beztroski sen. Reszta zabiegów przeprowadzana ze mną była już mi totalnie obojętna. Najważniejsze, że najdłuższe i zarazem najkrótszy wyzwanie ostatnich lat (1 24 min. 1 i 2 stadium) dobiegło końca i że mimo zagrożeń wszystko z nami jest w porządku.










1 comment:

  1. w moim stanie jest to najbardziej hardkorowa notka ever... chyba że następna będzie jeszcze bardziej :)

    ReplyDelete